Odkrywanie Winnicy Miłosz
6/06/2014
Zobaczenie Winnicy Miłosz na własne oczy to spore zaskoczenie. Świetna lokalizacja, malownicze widoki i kawał zakopanej w ziemi historii sprawiają, że jest to jedno z tych miejsc, które przy wyjeździe nasuwają myśli o szybkim powrocie.
Łaz, gdzie mieści się Winnica Miłosz, do niedawna skrywał wiele tajemnic. Jedna z nich przywędrowała na początku XIX w. z Badenii, z okolic rzeki Tauber. Kilkadziesiąt lat temu nazywano ją tutaj tauberschwarz. Przez ponad sto lat miała się dobrze, podobnie jak całe winiarstwo w okolicach Zielonej Góry. Wraz z katastrofalnym dla winiarstwa nastaniem komunizmu przeszła jednak do podziemia. Nikt by prawdopodobnie o niej nie pamiętał, gdyby nie tajemnicze, dzikie krzewy porastające okoliczne drzewo.
Dokładniejsze oględziny parę lat temu wykazały, że jest to właśnie tauberschwarz, zwany po polsku karmazynem. Dlaczego tak? Niemieckie kompendia ampelograficzne podają podobno tę nazwę w polskim brzmieniu. Jak się tam znalazła? Za sprawą Polaków pracujących przed wojną w winnicach? To wydaje się mało prawdopodobne. Już sama ta kwestia jest niezłą gratką dla fanów winiarskiej historii.
Dzisiaj karmazyn rośnie już w Winnicy Miłosz. Niestety pierwsze krzewy zaczną dawać wino dopiero za parę lat, ale już teraz można wyrokować, że popyt będzie spory. Póki co, dzięki życzliwości właściciela, Krzysztofa Fedorowicza, mogłem spróbować różowego Zweigelta 2013. Powiedzieć, że to rosé to za dużo. To właściwie przyróżowiona biel. Wino blaknie w świetle słońca, wydając się przezroczyste. Pachnie nienachalnie poziomką, w ustach jest zwiewne, z wyraźną kwasowością i cukrem resztkowym. Półsłodki róż – to nie brzmi dobrze, ale, jak się rzekło, to nie jest zwykłe rosé. Nic dziwnego, że było jednym z hitów niedawnej degustacji polskich win, o czym możecie przeczytać w Winie na Widelcu.
Zweigelt i karmazyn to nie jedyne niemieckie odmiany, które czują się w Łazie jak u siebie w domu. Jest jeszcze dornfelder i müller thurgau. Do tego dochodzą alibernet, pinoty – czarny i biały – i mniej znane odmiany, takie jak madeleine noir, która najprawdopodobniej też zachowała się pod Łazem w zdziczałej formie.
Nasadzenia madeleine mogłem zobaczyć na terenie okazałej winnicy, która wyrasta dosłownie za miedzą, w Zaborze. Grupa winiarzy i instytucji wydzierżawiła 30 ha od szkoły zawodowej z Sulechowa, dzięki czemu Zabór będzie mógł wkrótce poszczycić się największą winnicą w kraju. Część Krzysztofa Fedorowicza znajduje się na szczycie, z którego roztacza się piękny widok. Chciałoby się, żeby więcej winnic w kraju mogło korzystać z takich dobrodziejstw krajobrazowych.
Dobre wino i krajobrazy to jednak nie wszystko. Rozmowa z Krzysztofem Fedorowiczem to także solidna dawka wiedzy o winiarstwie w dawnym Grünberg. Taki tytuł nosi nawiasem mówiąc jego historyczna powieść, romans z burzliwą historią i winnicą w tle. Żal tylko, że czasu nie starczyło na zobaczenie starych krzewów karmazyna, które mają wkrótce stać się pomnikami przyrody. Ale może będzie to dobry pretekst do kolejnych odwiedzin.