Cztery twarze Wachau: tradycjonalista
23/07/2015
Jeśli jesteś ósmym z kolei Hirtzbergerem, który nosi to samo imię, mieszkasz w tym samym, co przodkowie domu, a twój ojciec przyczynił się do odbudowy austriackiego winiarstwa, jesteś zdany na to, by wzorce czerpać z przeszłości. Ale niekoniecznie na to, by być głuchym na głosy przyszłości.
Po wjechaniu do Spitz zatrzymuję mnie z daleka widok pięknego domu z kamienia, pokrytego bluszczem i wylewającymi się z okien kwiatami. Robię parę zdjęć i ruszam dalej w poszukiwaniu winnicy Hirtzberger. Wyobrażam sobie, że siedziba jednego z najważniejszych winiarzy Wachau musi być widoczna z daleka. Po chwili kręcenia się w kółko, wracam jednak pod ten sam dom. Mapa mówi, że Weingut Franz Hirtzberger jest gdzieś tutaj. Ale gdzie? Podchodzę bliżej do ciężkich drzwi i dostrzegam napis przykryty bluszczem, jakby nazwa winnicy była tylko skromnym uzupełnieniem tego starego, mieszczańskiego domu.
Spodziewam się, że otworzy mi ktoś w słusznym wieku. Tymczasem w drzwiach staje młody facet, który wygląda, jakby ledwo przekroczył trzydziestkę. Na przedramieniu ma pokaźny tatuaż, a na nadgarstku – iWatcha. Można by łatwo pomylić go z właścicielem start-upu z Doliny Krzemowej, tym bardziej, że jego angielski jest perfekcyjkny. Komuś, kto przywykł do kultury, która ocenia ludzi w kategoriach konserwatywny/nowoczesny po atrybutach i ubiorze, mógłby wydać się bardzo “na czasie”, cokolwiek to znaczy. Ale jesteśmy w Wachau, gdzie proste rozróżnienia na nic się zdają.
Zanim opowiem o Franzu, parę słów o tradycji, która jest ciągle żywa i splątana z winiarstwem Wachau. Za średniowiecznym odrodzeniem winogrodnictwa w Wachau, które pamiętało czasy rzymskie, a nawet celtyckie, stały klasztory z Salzburga i Bawarii. Przyjezdni mnisi szybko zwęszyli doskonałe warunki dla winorośli, tak deficytowe w ich rodzinnych stronach, i już tysiąc lat temu zidentyfikowali najlepsze winnice w regionie. Pod koniec średniowiecza w Wachau produkowano 10 razy więcej wina niż obecnie.
Ta tradycja jest ciągle widoczna i słyszalna w kulturze. Nikogo nie dziwią dzisiaj krzyże, kapliczki, wizerunki Marii Dziewicy, św. Seweryna, patrona Austrii, lub św. Urbana, które wyglądają wśród winorośli, jakby zaplątały się gdzieś z epoki zaradnych benedyktynów i stały niewzruszenie na straży tradycji. Nikogo nie dziwią też wizerunki świętych na etykietach win, ani sakralne akcenty w winnicach.
Pisałem ostatnio o Peterze Veyderze-Malbergu i jego ostrzu wycelowanym w stronę nadmiernego cukru, alkoholu i szlachetnej pleśni w winach z Wachau. To postawa, która największy poklask zyskuje poza granicami Austrii; tam trafia większość win Petera. Większość win Franza trafia na rynek lokalny. On wspólnie z ojcem są w kraju ikonami winiarstwa. Nie trzeba dodawać, że ma skrajnie odmienne niż Peter zdanie na temat tradycyjnego stylu win Wachau. Można śmiało umiejscowić go na przeciwnym biegunie, tak pod względem stylistyki, jak i biografii. To, co ich łączy, to niewielka skala produkcji i to, że ich wina, choć nietanie, rozchodzą się na pniu.
Facet z tatuażem jest ósmym z kolei Hirtzbergerem, który ma na imię Franz i rezyduje w domu pokrytym bluszczem. Któryś Franz Hirtzberger z kolei kupił pod koniec XIX w. pierwsze winnice w Spitz. Przedostatni dokupił w latach osiemdziesiątych kolejne parcele w regionie. Przy okazji zdążył zostać jednym z założycieli Vinea Wachau i współtwórców Codex Wachau, walnie przyczyniając się do odbudowy wizerunku austriackiego winiarstwa. Franzowi (temu z iWatchem) przekazał parę lat temu firmę, która działała jak dobrze naoliwiona maszyna.
Młodzian postanowił nic w niej nie zmieniać. Tak, jak ojciec, zamierzał oprzeć się na zaufanych pracownikach, pierwszoerzędnych siedliskach, późnych zbiorach, minimalnej interwencji w proces winifikacji, rdzennych drożdżach, minimalnym dodatku siarki, fermentacji w stali i ponadprzeciętnemu użyciu szlachetnej pleśni.
Tradycja jest wszystkim
Zaraz za domem znajduje się winnica Singerriedel, na którę wspinamy się z Franzem. Pochodzą z niej jedne z najlepszych rieslingów w Austrii. Roztacza się stamtąd wspaniały widok na Spitz. Franz pokazuje wzgórza przed nami, na których znajduje się winniaca Setzberg. Szczegółowo opisuje zbawienny wpły chłodnych mas powietrza, które prześlizgują się po jej zboczach. Tam daleko – pokazuje na miasteczko parę kilometrów w górę Dunaju – jest już za chłodno na winorośl; uprawia się tam głównie morelę. Tam kończy się Wachau w sensie winiarskim. Po chwili spotykamy lokalnego rolnika, który częstuje nas świeżo zerwaną morelą. Franz przepoławia ją, mówiąc, że to jego pierwsza w tym sezonie. Zajada się ze smakiem, zachwalając delikatność lokalnej odmiany. Rzeczywiście jest pyszna.
Opowiada o długim okresie w latach 812-1504, kiedy Spitz było własnością opactwa w Niederalteich i jednocześniew bawarską enklawą. Pytam, go, co myśli o tradycji. Odpowiada krótko: tradycja jest wszystkim, bez tradycji by nas nie było.
Wracamy do domu. Zwiedzamy niewielką piwnicę z dębowymi i akacjowymi kadziami. I oczywiście niezwykłą bibliotekę starych win, w dużej mierze stworzonej przez jego ojca. Na koniec idziemy do salki degustacyjnej. Wygląda jak typowa średniowieczna izba, przy czym jest zaopatrzona w zestaw multimedialny i posąg św. Urbana, który bacznie się nam przygląda.
Próbujemy wina z rocznika 2014, który był trudny, być może najtrudniejszy w ostatnich latach. Ale wiadomo: dobry winiarz nawet przy przy niesprzyjających wiatrach potrafi wyczarować świetne wina. Wszystkie etykiety są w żółtym lub złotym kolorze, na nich widnieje kontur domu Hirtzbergerów i gotycka czcionka. Ma się wrażenie, że ich wzór pochodzi nie sprzed dwudziestu, ale dwustu lat.
Zaczynamy od Grüner Veltliner Donaugarten Steinfeder 2014, pochodzącego z parceli przy samym Dunaju, nieopodal domu. Częstuje aromatem apteki, ziół, pieprzu i jabłek, a w ustach – pikanterią, świeżością i mineralnością. Następny w kolejce jest Grüner Veltliner Rotes Tor 2014 z jednej z najepszych i najchłodniejszych winnnic Wachau. W aromacie i ustach to wyraźna waga półciężka z wybujałym aromatem jabłek, sadu, cytrusów i ziół oraz pikantno-zmysłowymi ustami, którym poważny styl nie ujmuje świeżości. Normalnie to wino mieści się w kategorii Federdspiel, ale w tym roczniku poziom cukru został lekko przekroczony. Przy okazji Franz zachwala trzystopniową klasyfikację win Wachau, twierdząc, że idealnie oddaje charakter tamtejszych win.
Przechodzimy do rieslingów. Riesling Fiederspiel Steinterassen 2014 ma uwodzący i czysty jednocześnie aromat kwiatów i melona. W ustach jest pełny, soczysty, mineralny, długi i ze zdrową kwasowością. Zasługuje, by zatrzymać się przy nim na dłużej, ale na stole pojawia się waga ciężka.
Riesling Smaragd Setzberg 2014 okazuje się pięknym winem z aromatem moreli, kwiatów, grepjpftuta i nutami tropikalnymi. Usta zachwycają czystością, zniuansowaniem i intensywnym owocem, który wdzięczy się na mineralnym tle. Szkoda, że próbuję tego wina teraz, a nie za 10 lat. Nie przeskzadza mi nawet 14% alkoholu.
Riesling Smaragd Hochrain 2014 jest jeszcze pełniejszy i bogatszy, choć alkocholu ma nieco mniej (13,5%). Więcej w nim akcentów tropikalnych, usta są jeszcze dłuższe, głębokie, ożywione pikantnością. Czuć wyraźnie, że jesteśmy po cieplejszej stronie Spitz, zaraz obok przydomowej winnicy Singerriedel.
Degustcja dobiega końca, riesling wydaje się pogromcą veltlinera, ale Franz nagle znika, po czym wraca z butelką Grüner Veltliner Smaragd Honivogl 2014. Św. Urban ciągle patrzy, a ja grzesznie zanurzam nos w fantastycznym aromacie marakuji, cytrusów, gruszki i moreli. W ustach wino wije się i ciągnie, eksponując to mineralność, to dojrzały owoc. Wydaje mi się esencją pięknego lata, a w notatkach zaznaczam, że to najlepszy veltliner, jaki piłem do tej pory. Jeśli ktoś chciałby zafundować sobie tę przyjemność, wyda w Austrii ok. 60 euro, ale w pakiecie dostajemy bardzo długi czas, jaki możemy cieszyć się tą butelką przed otwarciem.
Na koniec, kiedy ruszam w drogę do kolejnego winiarza, Franz pyta mnie, czy mam aplikację My Wachau, która pomoże mi łatwo poruszać się pomiędzy winnicamu. Odpowiadam, że oczywiście, ale że mam problem z wyświetlaniem map przy połączeniu 3G. Z błyskiem w oku odpowiada, że właśnie trwają prace nad nową wersją, w której mapy będą wczytane domyślnie. Widać, że mocno zaangażował sie w ten projekt. Może pierwsze skojarzenie z właścicielem start-upu nie było tak dalekie do prawdy? Kto powiedział, że tradycjonalista nie może być tym, kto najlepiej wsłuchuje się w głos przyszłości?