Schiava, vernatsch, trollinger – jak kto woli


18/03/2015

Od jakiegoś czasu imiona słynnych twórców tracą swoje polskie brzmienie na rzecz oryginałów. A przecież, jak pokazuje przykład niektórych odmian, to co dobre, przybiera w Europie dziesiątki imion i wcale nie traci przez to na oryginalności.

W przeszłośći polszczyzna chrzciła wielkich kultury i nauki po swojemu. Na akt adopcji zasłużyli sobie Jan Sebastian Bach, Ryszard Wagner, Honoriusz Balzac, Piotr Dostojewski, a w XX w. – Tomasz Mann, Ryszard Strauss i wielu innych. U Tatarkiewicza spotykamy nawet – co dzisiaj nie mieści się w głowie! – Jana Pawła Sartre’a. Im bliżej czasów współczesnych jednak, tym większy renesans Johannów, Fiodorów i Thomasów. Podobnie bywa z regionami winiarskimi: nikomu nie przyjdzie dzisiaj do głowy mówić o “winie z Manczy”.

Przyczyną jest najprawdopodobniej dążenie do precyzji upatrywanej w źródłowości i pewien rodzaj szacunku dla tego, co inne. Zmieniając Jana na Johanna, chcemy pokazać go bez międzykulturowego balastu, in statu nascendi. Tymczasem istotą kultury, a już kultury europejskiej w szczególności, jest przecież ten szczególny głuchy telefon, w którym nazwisko, idea lub dzieło, kiedy tylko przekraczają granice, zaczynają żyć nowym życiem, a ich źródło zaciera się. Nie jednomyślność i “jednomówność” stanowią w Europie o szacunku dla innej kultury, ale jej zakorzenienie w innym języku.

To tak, jak z goszczeniem monachijczyka u siebie w domu. Możesz oczywiście podjąć go kiełbaskami z piwem i opowieściami o tym, jak piękne jest München. Ale możesz też podjąć go polskim daniem i nauczyć wymawiać nazwę “Monachium”. Więcej zabawy i szacunku będzie chyba w drugim przypadku.

Nie pisałbym tego wszystkiego, gdyby nie schiava, a właściwie vernatsch, a właściwie… no właśnie, co takiego? Wiadomo, że jest to odmiana, która narodziła się w Południowym Tyrolu jako vernatsch. Następnie, wędrując na południe i północ, zaczęła przybierać rozmaite imiona. W Lombardii nazwano ją schiava, co pochodzi najprawdopodobniej od łacińskiego sclavus, czyli niewolnika. Może mieć to związek z “niewolniczym” sposobem uprawy, ale pojawiła się też hipoteza, jakoby nazwa miała sugerować słowiańskie pochodzenie odmiany. Jak wiadomo, niektórzy wywodzą nazwę Słowian od łacińskiego określenia niewolnika.

Schiava przyjęła się w międzynarodowej nomenklaturze, ale odmiana obrosła w całą masę innych nazw. W Veneto (tfu, Wenecji Euganejskiej) nazwano ją rossolą, a w Górnej Adydze zyskała jeszcze miano geschlafene. Swoją drugą ojczyznę, a jednocześnie kolejną nazwę, schiava znalazła jednak dość spory kawałek od Włoch, po drugiej stronie Alp, w niemieckiej Wirtembergii. Tam zyskała miano trollingera i stała się wiodącą odmianą tego wyjątkowego regionu.

Neipperg TrollingerW wirtemberskich trollingerach nie czuć jednak ciężaru historii. To z reguły wina zwiewne, soczyste i bardzo pijalne. Taki jest Graf Neipperg Trollinger 2011. W aromacie wiejski, z nutami czerwonej porzeczki, galaretki owocowej, rabarbaru i migdałów. W ustach szczery, lekki i z porządną kwasowością.

Taki jest też Cantina Tramin Grauvernatsch 2013 od znanego producenta z kolebki odmiany, Górnej Adygi. Dla ścisłości trzeba jednak dodać, że mamy tu do czynienia z klonem vernatscha, zwanym z włoska schiava grigia. Wino jest jeszcze zwiewniejsze od trollingera, nieco delikatniejsze, a oprócz czerwonej porzeczki i migdałów znajdziemy w nim jeszcze maliny i truskawki. Podobnie jak krewniak zza gór, ma niezły potencjał gastronomiczny i posmakuje amatorom różu.

Tramin GrauvernatschRzucam te wszystkie nazwy odmian nie dlatego, żebym się nimi swobodnie posługiwał w towarzyskiej pogawędce, ale by zrekonstruować skromny wyimek poplątanych i ciekawych, jak sądzę, losów lingwistycznych schiavy. Te zaczęły się zresztą już w jej kolebce. Najwcześniejsza nazwa – vernatsch – oznacza bowiem tyle, co “tutejszy”, “lokalny”. To ciekawe o tyle, że ludzki talent nazywania rzeczy i miejsc zajmował się częściej tym, co obce (stąd Niemcy, Włochy, Walia i masa innych nazw). Tutejszość była zbyt oczywista, by podkreślać ją w nazwie.

Wygląda na to, że w tym wypadku mądrość ludowa niejako w obawie przed nadchodzącą karierą międzynarodową szczepu chciała go przykuć do terroir. Ciekawe, jak z kolei zachowałaby się polska mądrość ludowa, gdyby trzeba było nadać schiavie swojską nazwę. Chorwaci wynaleźli tirolana. U nas “tyrolczyk” też nie brzmiałby najgorzej, w sam raz do biwakowej klasyki.

Trollingera kupiłem w Niemczech, a Cantina Tramin Grauvernatsch 2013 (ok. 50 zł) we wrocławskiej Winotece (Wine & Food Center)

Tagi: , , , , , , ,