Niepokoje duchowe Györgyego Lőrincza
6/03/2016
Jednym z najciekawszych wątków twórczości Umberto Eco było tropienie analogii pomiędzy odległymi sobie okresami historii, w tym szczególnie pomiędzy Średniowieczem a czasami współczesnymi.
Pisząc o Nowym Średniowieczu, w którym przyszło nam żyć, Eco wylicza między innymi współczesną prywatyzację władzy, kulturę obrazkową i ciągłe poczucie zagrożenie. Barwne porównania katedry do plakatu reklamowego lub telewizora dawały i ciągle dają sporo zabawy intelektualnej, z której słynął zmarły niedawno Piemontczyk (nawiasem mówiąc, chętniej niż barolo popijał gin z tonikiem).
Żałuję, że nie poświęcił w swoich analizach miejsca światu win, w którym można dzisiaj doszukać się wiele średniowiecznych analogii. I nie chodzi wcale o oczywiste odniesienia, albo niezatarte średniowieczne ślady: kapliczki w winnicach, żywą pamięć o cystersach i ich mapach, o pinot noir, który od tamtych czasów nie schodzi z piedestału, ani nawet o stosunkowo niewielki postęp sztuki winiarskiej, jeśli porównamy go z innymi dziedzinami życia. To Średniowiecze zbyt dosłowne, by mogło zainteresować Eco.
Chodzi mi raczej o pewien, nazwijmy to, klimat intelektualny, który towarzyszy winiarstwu, zapewne ku zdziwieniu zwykłych fanów wina. No bo jak wytłumaczyć im, że o napoju, od którego oczekują odrobiny radości, mówi się z patosem, a czasem wręcz teologiczną namiętnością?
Oczywiście robi się ostatnio wiele, by wino ściągnąć na ziemię, ale kiedy my, piszący o nim, już myślimy, że zyskaliśmy nieco swobody, wtedy znowu dochodzi do degustacji jakiegoś boskiego burgunda lub rieslinga i znów doznajemy illuminatio. Kolana znów się uginają, a do głowy powraca znana melodia: kontemplacja, esencja, absolut, kosmos i niewzruszony porządek świata.
Weźmy też kolekcjonowanie. Eco podaje wiele przykładów średniowiecznych kolekcjonerów-zapaleńców, którzy gromadzą osobliwości nie dlatego, że przedstawiają określoną wartość, ale dlatego, że budzą zdziwienie. Czym innym jest nasza słabość do zaliczania kolejnych rzadkich win, szczepów i regionów? Jeśli mielibyśmy do wyboru szczep, który lubimy i taki, którego jeszcze nie znamy, z dużym prawdopodobieństwem wybierzemy ten drugi. Oczywiście mówimy wtedy, że “chcemy spróbować czegoś nowego”, ale de facto dokładamy kolejny element do kolekcji. Takie podejście znane było w wielu dziedzinach od dawna, ale w świecie win jest pewnym novum.
Do tego dochodzą żarliwi wyznawcy, zakony, technologiczni neofici, biodynamiczni doktrynerzy, naturalistyczni manichejczycy, organiczni schizmatycy, żarliwi reformatorzy i samotni asceci – każdemu z nich zdarza się mówić o swoim podejściu do wina z powagą i ekskluzywizmem, który przywodzi na myśl tarcia teologiczne pomiędzy zakonami i ruchami religijnymi Średniowiecza.
Ciekawe jest to np., że ostrze krytyków ruchu biodynamicznego jest często zwrócone w Steinerowską antropozofię. Chłodny, postoświeceniowy racjonalista (tych w świecie wina nie ma zbyt wielu – kto chciałby pić ich wina?) na wzmiankę o najbardziej odjechanych praktykach biodynamicznych najzwyczajniej wzruszy ramionami, albo uśmiechnie się ironicznie. Ale krytycy wolą mówić o błędnej metafizyce, a wręcz o niebezpieczeństwach duchowych.
Ten ostatni przypadek dotyczy Györgyego Lőrincza, kultowego winiarza z Egeru. W tym interesującym wywiadzie czytam, że György po zajęciach w kolegium teologicznym uświadomił sobie, że biodynamika może być niebezpieczna. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jeszcze parę lat wcześniej stosował Steinerowskie zasady, a nawet gościł u siebie Nicolasa Joly’ego, nazywanego papieżem (!) biodynamiki, o której to wizycie opowiadał z przejęciem. Wiemy skądinąd, że konwersje, schizmy i herezje nie należą w świecie win do rzadkości.

© St. Andrea
György Lőrincz w wywiadach przedstawia się jako gekokatolicki katecheta. Zdarza mu się powiedzieć, że jego celem jest to, by ludzie smakowali miłość Boga poprzez jego wina. Nazwy niektórych z nich – “Zawsze”, “Kontemplacyjne”, “Błogosławieństwo” – też nie pozostawiają wątpliwości, co do inspiracji duchowych.
Fantastyczny pinot – St. Andrea Egri Pinot Noir Csakegyszóval 2012 (Csakegyszóval znaczy “jednosłowo”) – zawdzięcza swą nazwę ustępowi z Ewangelii św. Mateusza: Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Nie reprezentuje jednak nowotestamentowej estetyki; kuszący aromat malin, truskawek, czerwonej porzeczki, lasu i przypraw oraz świeże, długie i sycące usta z apetycznym owocem mają w sobie tyle zmysłowości, ile nie zmieściłoby się nawet w apokryfach.
Jest z tym winem trochę jak ze św. Bernardem i innymi świętymi, których z przekąsem cytuje Eco. Słynni mistycy i orędownicy ubóstwa, wzburzając się na zbytki oraz piękno katedr i muzyki liturgicznej, wykazywali się zaskakująco dużym wyczuciem dla estetycznych niuansów, zupełnie, jakby chcieli w krytyce przemycić swój zachwyt.
Wino kupiłem w krakowskim Magazynie Wina (59 zł). Importerem jest Interwin.