Po co komu WSET?


16/03/2017

Kilkadziesiąt godzin wyjętych z życiorysu, dziesiątki degustowanych win i jeszcze więcej regionów do wykucia. Na koniec egzamin z teorii i degustacja w ciemno. Warto zdawać WSET 3?

Zapewne, gdyby nie wygrana blogerskiego Grand Prix Magazynu Wino, nigdy nie podszedłbym do egzaminu WSET. Tak, jak wielu przede mną i zapewne po mnie, byłem przekonany, że to szkoła formatowania degustacyjnych umysłów, która grubym markerem zakreśla granice tam, gdzie inni widzą półcienie.

No ale kurs sam wpadł mi w ręce, więc, jak to mówią, głupio było nie wykorzystać. Dopłaciłem różnicę między ceną kursu WSET 2 i WSET 3 i podszedłem od razu do tego drugiego. I zaczęło się. Acidity: medium +, tannins: – medium –, no ageing potential, the wine is goodAlcohol is medium, the wine is very good. I tak w kółko. W międzyczasie kurs z wiedzy o winie, w którym Austria zredukowana jest do Wachau, Weinviertel i Burgenlandu, a Węgry – do Tokaju. Za to Nowy Świat!… Nowy Świat – jak najbardziej, wałkowany z drobiazgowością godną lepszej sprawy.

Pierwsze dni kursu tylko trochę nadwątliły mój sceptycyzm. Ale w pewnym momencie, gdzieś pomiędzy wzmianką o południowoafrykańskim regionie Hemel en Aarde, o którego istnieniu właśnie się dowiedziałem, a opisem klimatu w australijskim Goulburn Valley, zrozumiałem, że to ma jakiś sens. Może i nigdy nie zostanę koneserem win z RPA, ale jednak preferencje to jedno, a zagłębienie się w kraje i regiony, które mają mocną pozycję na światowym rynku, to drugie. Być może jest  tak – ta myśl zaświtała mi w głowie – że my, europocentryści, pijemy za mało win nowoświatowych nie dlatego, że są kiepskie (wiele jest w końcu fantastycznych), ale dlatego, że nigdy nie chciało nam się o Hemel en Aarde doczytać, nie daliśmy mu szansy.

Zacząłem patrzeć na kurs bardziej życzliwym okiem. W pewnym momencie nawet uproszczenia, od których roi się we WSET-owskim podręczniku, przestały mnie irytować. Zrozumiałem, że znalazły się tam po to, by dokładnie uklepać pierwszą warstwę wiedzy i dać szansę kolejnym. WSET nie wzniesie wiedzy o winie na wyżyny, wręcz przeciwnie, ma po prostu dać solidne podstawy. Na niuanse przyjdzie czas później.

Zmieniłem też zdanie o WSET-owskiej metodzie opisu wina, tzw. SAT (Systematic Approach to Tasting Wine). Tu muszę zatrzymać się na chwilę, bo powiedziano o niej sporo gorzkich słów, choćby tutaj. Zgoda, że w formie zwulgaryzowanej, która rozpisuje parametry wina na 5-stopniowej skali, brzmi płasko i nie dotyka istoty wina, szczególnie tego dobrego. Ale, po pierwsze, SAT to tylko narzędzie, a nie kanon opisu wina, a po drugie, jej krytycy pomijają zazwyczaj “niematematyczne” kryteria oceny jakości wina, które WSET podsuwa uczniom pod nos. Chodzi o balans, intensywność, długość i złożoność. Istota SAT polega na tym, że, zanim przejdziemy do tych kryteriów, musimy opanować elementarz, a więc kwantyfikację doznań. Moim zdaniem ma to sens.

Inny argument na rzecz tej metody to sprawa komunikacji. Czy tego chcemy, czy nie, SAT stała się uniwersalnym językiem winnych specjalistów. Można się za jej pomocą dogadać z kimś z Hongkongu i kimś z Chile. Jako taka nosi w sobie wszystkie grzechy uniwersalnych języków (a być może nawet więcej, bo świat wina jest z natury nieuniwersalny), ale też nikt nie wymyślił do tej pory nic lepszego.

Nie znaczy to oczywiście, że chętnie przeszedłbym na WSET-owski styl w pisaniu o winie. Z czysto estetycznego punktu widzenia ten język nieprzerwanie kojarzy mi się z księgowością. Ale to, że nie mówimy jak księgowi, nie oznacza, że nie przydadzą nam się podstawy rachunkowości.

Aha, jeśli ktoś powie Wam, że egzamin jest bardzo trudny, nie wierzcie. Absolwenci miewają skłonność do wyolbrzymiania trudu, jaki włożyli zdanie egzaminu. Nie jest tak trudno zdać część degustacyjną, nawet z wyróżnieniem. A część teoretyczna wymaga po prostu solidnego zakuwania.

Swój kurs odbyłem w Wine rePublic pod okiem Moniki Bielki-Vescovi. Pozdrawiam koleżanki i kolegów z ławki.

Tagi: , , , , ,