Migawki na koniec roku: Francja
13/12/2015
Jedno z Bandol, jedno z Burgundii i jedno z Doliny Loary. Trzy bardzo różne wina francuskie od cenionych producentów, które rozpoczynają grudniowe wietrzenie magazynu Enoeno.
Nazbierało się w tym roku win, miejsc, historii i wrażeń, o których nie było kiedy napisać. O skali zaniedbań niech świadczy to, że nie zająknąłem się jeszcze tutaj o 100-punktowym Nikolaihof Vinothek Riesling 1997. A próbowałem tego wina już pół roku temu, siedząc w lipcowy wieczór na dziedzińcu starego klasztoru w Krems, pod starą lipą, która pamięta cesarza Franciszka Józefa…
Ale nie o Austrii miało być dzisiaj, a o Francji. To tam rozpoczynam rachunek wyrzutów sumienia, które domagają się wzmianki, zanim nowy rok i nowe wina skażą je na wieczne zapomnienie. Nie napisałem o nich jeszcze nie dlatego, że ustępują w czymś winom już zrecenzowanym, ale dlatego, że na głowę blogera spadają czasem dziesiątki fantastycznych win jednocześnie i nie sposób o wszystkich pisać od razu. Siłą rzeczy wiele z nich trafia do poczekalni i tam czeka na swoją szansę.
Wietrzenie blogerskiego magazynu zaczynam w Prowansji, gdzie spędziłem w tym roku parę dobrych dni. Pozostało mi jednak wrażenie, że ledwie ją musnąłem. Nie odwiedziłem Vence, nie widziałem miejsca, gdzie Gombrowicz zażyczył sobie przed śmiercią malin i kieliszka wina. Ale za to spróbowałem niezłego różu i sprawiłem sobie flaszkę dobrego wina z Bandol.
– Musisz spróbować tego – powiedział mi sprzedawca w uroczej nicejskiej enotece Côté Vin, wskazując palcem Domaine Dupuy de Lôme 2012 (18 euro, 90% mourvèdre, 10% grenache). Spróbowałem i z początku nie spodobało mi się wcale. Nos (ziemia, truskawki, jeżyny, rabarbar) jest trochę męczący, usta – gęste, trochę czekoladowe, ze średnią kwasowością i drobną taniną – nie rozwiązują problemu. Nie ma tu za dużo świeżości, jest wyraźna beczka, ale w miarę jak kręci się kieliszkiem, sączy i rozmyśla, zaczyna lubić się ten styl, a nawet rozpamiętuje się go na długo po wypiciu. Stoi za nim niedoszły prawnik Gérald Damidot, który dał się przede wszystkim poznać jako spec od różu, ale najwidoczniej wychodzi mu też intrygująca czerwień.
Z Francji przywiozłem także Louis Jadot Beaune Premier Cru 2011 (23 euro). Marek Bieńczyk radzi, by czekać z otwarciem burgundów, ale ja, w odruchu blogerskiego obowiązku, sięgnąłem po korkociąg już teraz. Louis Jadot to znany, spory jak na Burgundię i częściowo biodynamiczny producent. Znajduje się w rękach Amerykanów i być może stąd bierze się wysoka koncentracja i mocne taniny w jego winach. Na pewno taki styl lubił Jacques Lardière, jeden z najbardziej rozpoznawalnych enologów burgundzkich ostatnich dekad, który był związany z Louis Jadot przez 40 lat. To wino powstało jeszcze za jego kadencji.
Częstuje aromatem wiśni, fiołków i słodkimi, niemal miodowymi, nutami. W ustach pręży się solidna struktura, wsparta na łagodnych taninach i wyraźnej kwasowości. To taka burgundzka waga półciężka z mocno zarysowaną, choć wtopioną beczką, ale nie brak jej elegancji i czystości.
Na koniec przeskakujemy nad Atlantyk, do królestwa muscadeta. Domaine de l’Ecu Muscadet Granite 2013 to cacko od Guy’a Bossarda, kultowego producenta biodynamicznego, o którym możecie poczytać tutaj. Pachnie morzem, cytrusami i żółtymi owocami. Usta są zaskakujące: długie, pulsujące, czyste, z akcentami korzennymi i mineralne. Są wina, które budzą skojarzenia z muzyką, poezją, lub architekturą. Mnie to wino, pomimo chłodu, skojarzyło się z kunsztownym, jesiennym pejzażykiem. Do dostania w Winoblisko (65 zł).
O żadnym z tych win nie można powiedzieć, że jest tanie, ale chyba też o wszystkich da się wyrokować, że w miarę upływu lat będą drożeć. Niech będzie to kolejny argument zachęcający do kupowania teraz dobrych win z Bandol, Burgundii i Muscadet. Z taką inwestycją jest trochę jak z zakładem Pascala: nawet jeśli kupimy ich sporo, a ceny jednak nie wzrosną, i tak nie będziemy żałować.
Źródło win: zakup własny