Dwa bieguny niemieckiego pinot noir
4/08/2015
Etykieta od najlepszego według wielu producenta czerwonych win w Niemczech i półsłodziak z mało znanego zagłębia niemieckiej czerwieni. Dwie skrajności, które dobrze odzwierciedlają długą drogę, jaką w ostatnich dziesięcioleciach przeszedł spätburgunder.
Do tej pory Frankonia miała dla mnie przede wszystkim biały kolor. Pisałem już o doświadczeniach z winami tamtejszych specjalistów od rieslingów i sylvanerów: Horsta Sauera i winnicy Fürst Löwenstein. Na frankońską czerwień, a przede wszystkim wina Weingut Rudolf Fürst, zwrócił mi uwagę Kuba Małecki. Jedno z nich wystarczyło, żeby ten fascynujący region, który w powszechnej świadomości tkwi w cieniu bardziej znanych kolegów z niemieckiego podwórka, zarumienił się na mojej winnej mapie.
Rudolf Fürst Spätburgunder Tradition 2013 kosztuje tylko 15 euro, ale zwala z krzesła jak Tristan i Izolda w Bayreuth Angelę Merkel. Częstuje aromatem wiśni, truskawki i ziół. Usta są szczupłe, strzeliste, z delikatną taniną, chwilowym przebłyskiem czerwonej porzeczki i mocno mineralnym finiszem. Wszystko razem daje wino po niemiecku kulturalne, precyzyjne, napięte. Choć to pierwszy szczebel pinotowej drabiny Paula Fürsta, pokazuje festiwalową klasę. Kultowa w światku fanów wina rekomendacja “brać skrzynkami” pasuje tu dużo bardziej niż do win dyskontowych.
Skąd w królestwie sylvanera taki rarytas? Posiadłości Paula Fürsta znajdują się na zachodzie regionu, gdzie dominują nie gleby wapienne, a czerwony piaskowiec, czyli podłoże, które sprzyja spätburgunderom i frühburgunderom. Ponad 60% upraw winnicy Rudolf Fürst przypada na tę pierwszą odmianę, przy czym są to zarówno stare klony niemieckie (podstawowe wina), jak i francuskie (topowe etykiety).
Krytycy bardzo lubią wina Fürsta. Jancis Robinson zdarzyło się ocenić jedno z nich najwyżej w degustacji, w której spätburgundery stanęły w szranki z pinotami reszty świata, nazywając przy okazji Herr Fürsta “czarodziejem pinota”. Winiarz zapracował sobie na dobrą opinię oryginalnym, terroirystycznym stylem, w którym nie ma miejsca na barokową wylewność, przerost beczki i mocną taninę, jest za to – na czystość, gładkość, kwasowość, elegancję i mineralność.
Półsłodki czar Ahr
Z Frankonii przeskakuję do Ahr. Nie słyszeliście o Ahr? Ten butikowy region położony na północ od Mozeli słynie (może słynie to za dużo powiedziane) z czerwonych win, z których zdecydowana większość jest produkowana z pinot noir. W ostatnich latach tamtejsze spätburgundery zyskały na głębi, a straciły na słodyczy, co generalnie spodobało się klientom. Nie wszystkie wina załapały się jednak na tę zmianę i i konsument przywiązany do wytrawności pinota może się jeszcze gdzieniegdzie natknąć na spätburgunderową słodycz. Ta, jak możecie sobie wyobrazić, do najprzyjemniejszych nie należy.
Trafił mi się jeden z takich rodzynków – Brogsitter Graf von Are Ahr Spätburgunder 2012 od lokalnego potentata, który produkuje wina także w Mozeli i Hesji Nadreńskiej. Nie spodziewałem się niemieckiego Gevrey-Chambertin za ok. 10 euro, ale też na etykiecie nie nalazłem żadnej wzmianki o tym, że wino jest półsłodkie. Pachnie zupełnie przyzwoicie ziemią, maliną, syropem z truskawek i odrobiną pomarańczy, ale w ustach cukier po prostu rzuca się do gardła. Połączenie ziemistości i cukru przywodzi niechybnie na myśl półsłodkie saperavi, z którymi nigdy nie udało mi się bliżej zaprzyjaźnić. Co gorsza, praktycznie brak tu kwasowości.
Na korzyść tego wina przemawia jednak szczera, owocowa ekspresja spod znaku wiśni, zwiewność i figlarność (jest lekko szczypiące). Nawet jeśli trudno je polubić, to jednak może być dobrym przyczynkiem do refleksji nad tym, czy dobry, półsłodki pinot jest w ogóle do pomyślenia. Zdarzyło Wam się kiedyś wytropić taki okaz?
Obydwa wina kupiłem w Niemczech. Z jakiegoś powodu Fürst Spätburgunder Tradition nie jest u nas dostępne. Więcej o tym winie przeczytacie tutaj.