Bracia Rings i ich spätburgunder
25/06/2016
Spätburgunder jest na fali. Nie ma już mowy o wąskiej grupie winiarzy w Niemczech, którzy robią bardzo dobre wina z tego szczepu. Liczba speców od pinotów u naszych sąsiadów rośnie i nie brakuje wśród nich utalentowanych młokosów.
Coraz więcej krytyków i sommelierów na świecie wychwala jakość (i ceny) spätburgunderów. Eksport tych win na takie kluczowe rynki wina jak brytyjski rośnie w zawrotnym tempie (i chyba nie powstrzyma tego nawet Brexit). Może jeszcze wielu łamie sobie język na niemieckiej nazwie szczepu, może mało kto wierzy, że to naprawdę już poziom Burgundii, ale ewidentnie widać ruch w niemieckim interesie.
Pisałem już m.in. o winach niemieckich wirtuozów pinota – Friedricha Beckera i Paula Fürsta. W czasie ostatniej wizyty w Wirtembergii i Hesji Nadreńskiej próbowałem naprawdę świetnych win z tej odmiany od takich winiarzy jak Marcus Heid, Christian Dautel, Stefan Winter i bracia Thörle. Nawet u mniej znanych producentów z Rheinhessen, takich jak Pfannebecker (jego rieslingi są u nas dostępne w Wineland) spätburgundery stały na naprawdę wysokim poziomie.

Briacia Rings, ⓒ weingut-rings.de
W Niemczech zaroiło się też w ostatnich latach od wschodzących gwiazd pinota. Jedni będą pewnie objawieniem kilku sezonów, nieliczni na trwałe rozgoszczą się w bundeslidze. Do tej drugiej grupy należą chyba bracia Rings z Palatynatu. To kolejni młodzi gniewni bez wielopokoleniowej tradycji za plecami (jak choćby te młode panny). Niedawno dołączyli do VDP, ale już wcześniej zdążyli przyzwyczaić się do roli za pieszczoszków krytyków, zgarniając sporo nagród, choćby w konkursie Deutscher Rotweinpreis.
Mają w sumie niecałe 30 hektarów w okolicach Freinsheim, w tym parę perełek, jak opuszczone cru Berntal, które przywracają do dawnej świetności. Po 10 ha dostało się rieslingowi i spätburgunderowi, z których Ringsowie słyną przede wszystkim. Ale cenione są także ich kupaże i syrah. Powoli przechodzą na uprawę organiczną. O ich winach mówi się, że są pełne, skoncentrowane, ale nie brak im świeżośći, mineralności i głębi i finezji. Taki właśnie jest Freinsheim Spätburgunder 2014.
Wino dojrzewało we francuskich barriques (częściowo nowych), ale widać, że panowie potrafią posługiwać się dębem. Beczka nie mąci czystego, czereśniowo-jagodowego aromatu z nutami suchych liści, igliwia, kwiatów i przypraw. Słodki owoc, który wyrywa się do przodu, nie musi się podobać, ale szybko ustępuje miejsce mineralnej głębi. Świetną robotę robi wysoka kwasowość, złożoność i solidna, ale nie przyciężkawa struktura.
Nie jest to wcale styl burgundzki, jak zapewniała mnie sprzedawczyni w berlińskim sklepie, w którym kupiłem tę butelkę (16 euro). Może zresztą pora przestać szukać dla niemieckich pinotów burgundzkich odniesień. Sporo z nich, jak ten od Ringsów, ma swój własny styl. Tylko czy to wystarczyłoby, żeby klienci w Polsce chcieli kupować takie wino za, dajmy na to, 130 zł? Chyba nie. I pewnie dlatego tak trudno znaleźć spätburgundery nad Wisłą.