Tajemnica sauvignon blanc z Marlborough


18/07/2014

Nowozelandzkie sauvignon blanc ma ostatnio w Polsce dobrą passę. Po pierwsze dlatego, że jest ciepło. Po drugie za sprawą najgłośniejszego Nowozelandczyka ostatnich miesięcy – Greyrock Sauvignon Blanc 2013 – który z półek Biedronki zniknął na tyle szybko, że ostatnie, cudem ocalałe butelki namierzają dzisiaj lotne oddziały forumowiczów. Po trzecie wreszcie jest zwyczajnie bardzo dobre. Co decyduje o jego popularności i wzorcowym, niepowtarzalnym stylu?

Co jest takiego w agrestowym aromacie i zielonej kwasowości z odległych wysp, na których wino robi się na serio od 30 lat, że stały się punktem odniesienia dla większości degustatorów francuskiej odmiany? Wydaje się, że podobny zaszczyt nie spotyka kalifornijskiego cabernet sauvignon, ani australijskiego shiraz. Żadne inne wino nowoświatowe nie wprawia najbardziej zatwardziałych europocentrystów w taki dysonans poznawczy. Inna sprawa, że mało które przysporzyło sobie tylu wrogów, ale to cena sukcesu. Co ma w sobie tak szczególnego? Oto parę tropów, które mogą pomóc rozwikłać tajemnicę Marlborough.

Warunki naturalne. Gdyby odwrócić Ziemię do góry nogami, Marlborough znalazłoby się na szerokości geograficznej Neapolu. Z pozoru wydaje się, że to zbyt ciepło dla sauvignon blanc, ale nowozelandzkie wiatry chłodzą grona w nocy, równoważąc wpływ mocnego słońca za dnia. Do tego dochodzi ilasta gleba i żwirowe podłoże, która sprawiają, że korzenie krzewów nurkują głęboko w poszukiwaniu wody. Krzewy młodsze, które takich umiejętności nie wykształciły, trzeba niestety podlewać.

Przewidywalność. Ciężko o niepijalne sauvignon blanc z kraju kiwi. Jeśli jakaś butelka przemierzy już najdłuższy szlak winny do Europy, jest co najmniej niezła. Pani sprzedawczyni z Marks & Spencer streszcza to sentencjonalnym “nowozelandzkie można brać w ciemno”. Od przewidywalności tylko krok do nudy, toteż producenci z Marlborough często mieszają grona z różnych regionów, by wyróżnić się w tłumie.

Metoksypyrazyna i tiole. Teraz coś dla winnych geeków. Metoksyprazyna odpowiada w sauvignon blanc (w cabernet sauvignon zresztą też) za zielone aromaty trawiaste i ziołowe, tiole z kolei za owocowość. Balans pomiędzy tymi związkami sprawia, że poczciwy agrest w kieliszku może być zarówno świeży, jak i dojrzały, a nawet słodkawy. I właśnie ten balans ociera się o perfekcję w Nowej Zelandii jak w żadnym innym zakątku świata. Dojrzały owoc jest tam bardziej wyczuwalny niż np. w Sancerre, które robi wina o ostrym, mineralnym charakterze. Ale też jest odpowiednio pobudzony przez charakterystyczny nerw.

Kaituna Hills SBMłodość. Świat, a szczególnie świat anglosaski kocha to co nowe, wszystko, co można okrzyknąć the next big thing. Gracz, który pojawił się na światowym rynku nagle i błyskawicznie wspiął się na gwiazdorski poziom, z miejsca stał się pupilkiem wielu angielskich krytyków. Wino, które wcześniej praktycznie nie istniało, nagle zdetronizowało w ich oczach Sancerre, Pouilly-Fumé i białe Bordeaux. Odtrąbiony sukces w połączeniu z wigorem samego wina zauroczył w końcu także konsumentów.

Ci w wielu krajach, szczególnie w Anglii, mogą przebierać w supermarketowych wersjach nowozelandzkiego sauvignon  blanc. Nic dziwnego, że w Polsce stosunkowo najlepiej jest w angielskiej sieci Marks & Spencer. Mają tam parę nowozelandzkich butelek do wyboru. Kaituna Hills Marlborough Sauvignon Blanc 2013 to książkowy przykład wina z Marlborough. Jest tu duża koncentracja aromatów, intensywny owoc, świeżość i energiczna kwasowość. Kto szuka elementarzowego stężenia aromatów agrestu i kocich siuśków, tu znajdzie je jak na dłoni. Antycypując notki degustacyjne przyszłości, trzeba co prawda dodać, że tiole nieco przeważają nad metoksypyrazyną, ale i tak wino ma więcej głębi niż dobry skądinąd Greyrock. A kosztowało tylko 38 zł.