Różowa zasłona
24/07/2016
W swoim najnowszym zbiorze esejów (“Zasłona”) Milan Kundera uderza w sprawdzone tony, przeciwstawiając sobie Francuzów i Środkowoeuropejczyków. Dla tych pierwszych, jak pisze, największym koszmarem estetycznym jest pospolitość, dla tych drugich – kicz, który nazywa “różową zasłoną rzuconą na rzeczywistość”.
Na potwierdzenie tej fundamentalnej różnicy Kundera przytacza m.in. znikome zainteresowanie Rablais’m w jego rodzinnym kraju i anegdotę z czasów, kiedy on sam wyemigrował do Francji. Oto francuski intelektualista próbuje nadać rozmowie uroczysty ton, mówiąc o Gułagu i komunistycznych prześladowaniach. W odpowiedzi czeski pisarz chce trochę rozładować atmosferę i opowiada o erotycznych ekscesach swojego kolegi i żartach, jakie ten robił sobie z bezpieki. Na to Francuz odpowiada krótko: “Nie wydaje mi się to zabawne”.
Przyznacie, że takie radykalne przeciwstawienie Francji i Środkowej Europy, mimo że intelektualnie podejrzane, może być dla nas łechcące. Oto my, gorsza Europa, mielibyśmy być bardziej odporni na kicz, a nawet forpocztą kpiny? My, którzy tak obsesyjnie tropimy w sobie i u sąsiadów brak dystansu?
Ciekawe, czy Marek Bieńczyk, który tłumaczył te eseje, zastanawiał, czy ten fragment ma coś wspólnego z winem. Czy wino w ogóle może być kiczowate? Czy świat francuskiego wina jest tak samo mało wyczulony na kicz (nie mylić z tandetą) jak świat tamtejszej kultury? Czy kiczowate bywa Bordeaux? Co myśli środkowoeuropejski ironista o tych wszystkich château i śmiertelnie poważnych etykietach? Czy nie wydaje mu przypadkiem, że to taki winiarski Wagner? Czy nie sięgnie chętniej po wino z jakiegoś Rousillon z żartobliwą etykietą?
A Europa Środkowa? Czy Austria m.in. nie dlatego cieszy się rosnącym zainteresowaniem, bo winiarsko jest pod wieloma względami ciągle chłopska, heurigerowa i trochę na uboczu? A Węgry? Kiczowate są z pewnością węgierskie “wina nuworyszowskie, parweniuszowskie”, o których pisał w kanonicznym tekście Wojtek Bońkowski, ale też można mieć nadzieje, że to pewien wykwit ustrojowej transformacji, a nie styl wpisany na stałe w tamtejsze DNA.
Będąc ostatnio na Węgrzech spotkałem co najmniej kilku winiarzy, którzy od win parweniuszowskich trzymają się na odległość galaktyki (od razu zastrzegam, że nie byłem w Villány). Festiwal Egri Bikaver, który odwiedziłem trącił, owszem, tandetą (głównie z powodu “atrakcji” pozawiniarskich), ale win kiczowatych było niewiele, Byłoby pewnie jeszcze lepiej, gdyby byli tam reprezentanci nurtu skrajnie antykiczowatego. Tacy, jak Tamás Pók, który narzeka trochę, że od kiedy festiwal przeniósł się do Ogrodu Arcybiskupiego, utracił swój czar. I tacy, jak Orsolya, którą Tamás polecił mi odwiedzić.
Nie starczyło mi na to czasu, ale w nieźle zaopatrzonym sklepie w Egerze na Kis-Dobó ter kupiłem niedrogie Orsolya Rosé Cuvée 2015 (merlot, zweigelt i pinot noir). Może podobać się już sama etykieta zaprojektowana przez dzieci Orsolyi Turcsek i Zoltána Tarnócziego, właścicieli tej 9-hektarowej winnicy z Ostoros (u nas o Orsolyi pisała m.in. Winicjatywa).
Samo wino mogłoby posłużyć za przykład totalnego zaprzeczenia kiczu, które Kundera wytropił swego czasu w fizjologi (by ująć rzecz łagodnie). To wino trochę fizjologiczne, rozbebeszone, policzkujące na powitanie brettem. Ale po przedarciu się przez niego można się też natknąć na świetny aromat melona i poziomki, soczystość, złożoność i mineralność.
Sporo nieoczywistych emocji jak na róż za niecałe 2000 forintów. Nie wszystkim się spodoba, ale tak to już bywa z bezceremonialnymi Środkowoeuropejczykami.