Co słychać w Wirtembergii
24/05/2016
Pomysł na ten wyjazd był prosty: poznać Niemcy od nierieslingowej strony. Zobaczyć, jak wiele ciekawych win robi się tam z innych odmian. Żaden region nie nadaje się do tego lepiej niż Wirtembergia.
Wirtembergia (pisałem o niej tutaj) to największy region winiarski Niemiec. Na winnej mapie naszych zachodnich sąsiadów wyróżnia się wyraźnie czerwonym kolorem; 70% tamtejszych win robi się z trollingera, schwarzrieslinga i spółki. Wirtemberczycy nie tylko produkują, ale też piją najwięcej win w Niemczech. A że bardzo lubią te z własnego podwórka, zdecydowana większość wirtemberskiej produkcji pochłaniana jest na miejscu.
Niektórzy tamtejsi winiarze bez skrępowania przyznają, że eksport nie jest w ich przypadku koniecznością. Dlatego tak trudno znaleźć tamtejsze wina zagranicą, choćby w Polsce. Nie znaczy to jednak, że nie ma powodu, by się nimi zainteresować. Wiele z nich osiąga naprawdę dobry poziom, a ceny są niewygórowane. Oferują także różnorodność stylów i odmian, jakiej próżno szukać nie tylko w Niemczech, ale i zdecydowanej większości zakątków winiarskiej Europy. Do tego pojawiają się tam naprawdę ciekawi, młodzi producenci.
Ale po kolei. Oto parę wniosków, jakie nasunęły mi się po przemierzeniu Wirtembergii z góry na dół:
Spółdzielnie trzymają się dobrze. Spółdzielnie tradycyjnie odgrywają pierwsze skrzypce w regionie. Około 70% produkcji wirtemberskich win przypada na kooperatywy. Nie są to jednak molochy, produkujące przemysłowe wina. Niektóre z nich, jak Lauffener Weingärtner z Lauffen am Neckar albo Weinmanufaktur Untertürkheim z siedzibą Stuttgarcie wypuszczają naprawdę ciekawe etykiety. Szczególnie może podobać się Lauffener Katzenbeisser Schwarzriesling Blanc de Noirs brut 2013 (poważny, kremowy musiak) i Vinitiative Schwarzriesling QbA trocken 2011 (gęsty, solidnie beczkowany, ale ciekawy przykład bardzo dobrego schwarzrieslinga).
Nie wszystko złoto, co VDP. Okazuje się, że, by spróbować bardzo dobrych win, niekoniecznie trzeba udać się pod najbardziej znane adresy spod znaku VDP. Te nie zawsze wyróżniają się jakością. Weingut Herzog von Württemberg, czyli posiadłość rodziny, która przed stuleciami władała Wirtembergią (a także m.in Oleśnicą), zaprezentował wina, które nie zachwyciły i z których część straszyła ultradębowymi aromatami. Zdarzają się za to mniej znani producenci, którzy trzymają równy poziom i potrafią robić bardzo ciekawe wina. Doskonały przykładem jest Weingut Roth z Abstatt, prowadzona przez Sabrinę Roth. Jej wina wyróżniają się nie tylko nowoczesnymi etykietami, ale i czystym, wytrawnym stylem.

Markus Heid
Dwa gorące nazwiska. Nie znaczy to oczywiście, że lokalne gwiazdy grają poza VDP. Spośród setki win, jakich spróbowałem, zdecydowanie najlepiej wypadły te od dwóch producentów zrzeszonych w organizacji – Marcusa Heida i przede wszystkim Christiana Dautela, młodej gwiazdy regionu. Pierwszy rezyduje w Fellbach na przedmieściach Stuttgartu i robi świetną czerwień. Drugi zbierał szlify w Burgundii i pod okiem Weningera, a dzsiaj wspólnie z ojcem, Ernstem, prowadzi jedną z najbardziej cenionych firm winiarskich Wirtembergii.

Christian Dautel
Trollinger w kratkę. Najbardziej charakterystyczny szczep Wirtembergii (pisałem o nim tutaj) przeznaczony jest głównie na proste wina i rzadko wspina się na wyżyny finezji. Uchodzi za lokalny przysmak, od którego nie wymaga się zbyt wiele. Na każdym kroku spotyka się miejsca, gdzie można go kupić luzem (jakieś 3 euro za litr). Spod ręki Markusa Heida wychodzą jednak trollingery, które z pewnością spodobają się także bardziej wyrobionym podniebieniom. Jego Pur Trocken 2015 w wersji rosé uwodzi malinowym nosem, soczystymi, wiśniowymi ustami i wyczuwalnym taniną. Kosztuje zaledwie 6 euro i zdecydowanie przewodzi w moim rankingu wirtemberskich okazji cenowych. Fellbacher Lämmler Trollinger trocken 2014 z kolei jest zrobiony trochę w stylu burgundzkim. Stare krzewy i parę miesięcy w dużych, 600-litrowych beczkach przekładają się na kawał wina z fajną kwasowością, czereśniowo-malinowym nosem i zmysłowym, soczystym owocem. Jeden i drugi świetnie pasowały do Maultaschen, czyli szwabskiej odpowiedzi na pierogi z mięsem.
Musiaki górą. Po tym wyjeździe mam bardzo podobne odczucia, jeśli chodzi o sekty, jak po ubiegłorocznym wypadzie nad Mozelę. Niemieckie bąble wypadają świetnie – praktycznie wszystkie degustowane sekty stały na wysokim, lub bardzo wysokim poziomie. Do tego powstają z całej masy różnych odmian. Świetnie wypadają musiaki z kernera, schwarzrieslinga (to zresztą nie przypadek – pod tą mroczną nazwą skrywa się “szampański” pinot meunier), z rieslinga, pinot noir, albo wszystkiego po trochu. Zdecydowanie najlepszym degustowanym musiakiem okazał się Dautel Pinot Sekt Extra Brut 2013, szczupły, musujący pinot noir o aromacie cytrusów, drożdżówki i jogurt malinowego, z krystalicznie czystymi, rześkimi i pełnymi energii ustami. W przypadku paru producentów, musiak okazał się wręcz najciekawszą pozycją w degustowanej stawce. Tak było np. z doskonałym, poziomkowo-malinowym Herzog von Württemberg Rosé-Sekt extra trocken.
Weissburgundery dają radę. Jedną z najjaśniej świecących gwiazd regionu jest pinot blanc. Praktycznie zawsze dojrzewa w dębie (zdziwiło to nawet kalifornijskich dziennikarzy), najczęściej w dużych, starych, kilkusetlitrowych kadziach. Są jednak tacy, którzy lubią potrzymać wina z tej odmiany przez wiele miesięcy w barrique. Nad tymi drugimi spuszczę zasłonę milczenia, spośród pierwszych wyróżnię przede wszystkim Dautel Weissburgunder S 2012. Aromaty kwiatów i cytrusów, jędrność, migdałowy akcent i świeżość w ustach składają na świetnie skrojone wino, w którym można dostrzec burgundzkie inspiracje młodego Dautela.
Spätburgundery też! Już nikt nie wątpi, że w Niemczech mogą powstawać pinoty światowej klasy. W awangardzie skoku jakościowego są oczywiście Ahr, Frankonia, Hesja Nadreńska, Palatynat i Badenia, ale okazuje się, że Wirtembergia też sroce spod ogona nie wypadła. Praktycznie każdy z odwiedzonych przeze mnie producentów miał w portfolio co najmniej jednego spätburgundera (modne staje się nazywanie ich “pinot noir”, szczególnie jeśli w grę wchodzą burgundzkie klony). Niektóre z nich zrobiły naprawdę duże wrażenie.
Mowa przede wszystkim o obydwu etykietach Heida – Steinmergel Pinot Noir trocken 2014 i Fellbacher Lämmler GG Spätburgunder 2013. Posmakował mi szczególnie ten pierwszy, mineralny i nieco taniczny, o czystym, wiśniowym aromacie, fantastycznej ekspresji owocu i doskonale wtopionej beczce. Drugi pochodzi z najlepszej dla pinotów winnicy tej części Niemiec. Jest w aromacie bardziej wyrazisty, malinowy, w ustach skoncentrowany i z wyraźnie zaznaczoną beczką. Prawdziwa radość będzie z niego dopiero za parę lat.
Klasą sam dla siebie okazał się też zwiewny i mineralny Dautel Spätburgunder Kalkschuppen GG 2011 z aromatem ziemi, pieprzu, jagód i nutą umami. W tym wypadku do pełni szczęścia zabrakło trochę tanin.
Problemy z beczką. Trudno nie zauważyć, że wirtemberscy winiarze są przywiązani do dębu. Z dumą prezentują swoje wielkie kadzie i baryłki. O ile te pierwsze przynależą do winiarskiej tradycji regionu i doskonale można zrozumieć ich rolę, (szczególnie jeśli chodzi o mikroutlenianie), o tyle zadziwia popularność tych drugich. Jakby tego było mało, niektórzy producenci upodobali sobie mocno wypalane barriques, dające tamtejszym pinotom i chardonnay mocne, kokosowe akcenty. Przy okazji dowiedziałem się, że dąb wirtemberski bardzo często trafia do francuskich bednarzy i jest dystrybuowany na świecie jako francuski. Miałem też okazję porównać dwie próbki cabernet sauvignon z rocznika 2015 od Herzoga von Württemberg prosto z beczki, jednej z dębu francuskiego, drugiej – z niemieckiego. W przypadku tej pierwszej owoc był zduszony, w przypadku drugiej – przemówił dużo swobodniej.
Bordeaux i Rodan pod Stuttgartem. Cabernet sauvignon, merlot a nawet syrah nie są już w Wirtembergii ciekawostką; wrosły w okolice Stuttgartu jak skomplikowana elektronika w mercedesa. Zastanawia brak w tym zestawieniu cabernet franc, który, jak przyznają sami winiarze, mógłby dać w Wirtembergii świetne efekty. Zamiast niego dostajemy jednak mieszankę zielonych nut i dębowyh tanin w tamtejszych cabernet sauvignon i syrah.
Krzyżówki mają się dobrze. Odwiedziłem instytut Staatliche Lehr- und Versuchsanstalt für Wein- und Obstbau Weinsberg, który stał się kolebką wielu znanych krzyżówek, m.in. dornfeldera, kernera i heroldrebe. Świetne rezultaty potrafią do dzisiaj dać szczególnie te dwie ostatnie odmiany. Za sprawą instytutu Wirtemberczycy kochają krzyżówki i robią wina nawet z takich ciekawostek jak cabernet cubin.

Pomieszczenie do degustacji przy różnych światłach w instytucie w Weinsbergu
Zatrzęsienie odmian. Wszystkie wspomniane dotąd odmiany i krzyżówki pomiędzy nimi nie wyczerpują jednak nawet w połowei listy szczepów i klonów spotykanych Wirtembergii. Składa się na nią aż 90 pozycji. Ciekawe wina powstają z clevnera (lokalny klon pinot noir), muskatellera (muscat blanc à petits grains), samtrota (klon pinot meunier), zweigelta, silvanera (nie zbliża się tutaj do poziomu frankońskiego i traci wpływy) oraz gewürztraminera. Praktycznie każdy producent robi także wina z sauvignon blanc i najczęściej są to solidne pozycje o miękkim owocu i porzeczkowo-agrestowych aromatach. Niektórzy podejmują się nawet kupażowania sauvignon blanc z rieslingiem (z tego akurat nic dobrego nie wychodzi).
Ta różnorodność jest chyba największym skarbem Wirtembergii, a przedzieranie się przez nią – ciekawym doświadczeniem. Ciekawym doświadczeniem było także powstrzymanie się od próbowania rieslingów (takie było założenie wyjazdu). Nie zawsze udało się tego rieslingowego postu dochować. Przyznam, że żal przychodzi mi z trudem, bo, jeśli już jakiś winiarz wyciągał ukradkiem jakąś butelkę, było to z reguły bardzo dobre wino. Chcąc jednak wybielić się post factum, nie pisnę o tych rieslingach ani słowa. Nie zająknę się też o największym odkryciu tego wyjazdu, czyli pewnym przybyszu z Austrii i Węgier, który znalazł w Wirtembergii doskonałą przystań. Przynajmniej na razie.
Do Wirtembergii podróżowałem na zaproszenie Niemieckiego Instytutu Wina w ramach nagrody za otrzymanie Grand Prix 2015 Magazynu Wino dla najlepszego blogu o winie.