Gdzie Pfalz, gdzie Rheinhessen
30/03/2016
W jednej z norweskich restauracji zostałem niedawno poproszony o wybór wina do sushi. Karta miała grubo ponad 100 pozycji, ale sommelier usilnie starał się przekonać mnie do rieslinga z Palatynatu.
“Co wy macie z tym Palatynatem?” – pomyślałem. To już któryś raz w Norwegii, kiedy chcą mi wcisnąć Palatynat. Ten wybujały owoc, ten ciepły styl… czy to naprawdę pasuje do sushi? Ostatecznie zamówiłem Winter Dittelsheimer Steinwein Riesling Trocken 2013 z Hesji Nadreńskiej. Złożony, aromatyczny riesling z solidną materią, ale i mocno stojący na mineralnych nogach, okazał się niezłym strzałem.
Oczywiście wiem, że Palatynat to całe multum różnych stylów. Wiem, że nie brak tamtejszym winom mineralności, a wielu także elegancji. Ale dotąd najczęściej trafiały mi się egzemplarze nieco męczące i ogólnie rzecz biorąc zdecydowanie bardziej po drodze było mi choćby z Hesją Nadreńską. Dlaczego? Przecież obydwa regiony leżą tak blisko siebie. Przecież riesling z Pfalz ewidentnie robi furorę (przynajmniej w Skandynawii).
Pomyślałem, że czas zwalczyć uprzedzenia. Wracając z Norwegii, dorwałem na lotnisku we Frankfurcie dwie butelki, z których jedną było Bassermann-Jordan Riesling Feinherb 2013. Producent to legenda Pfalz, niegdyś, zanim pojawiło się wielu młodych gniewnych, mówiło się o trzech “B”, czyli palatynackim triumwiracie: Von Buhl, Bürklin-Wolf i właśnie Basseramann-Jordan.
Nos zaleca się tutaj nutami kredy, miodu, kwiatów, gruszek i jabłek. W ustach rządzi głęboki owoc i porządna kwasowość (2014!), jest też fajny finisz i oczywiście odrobina słodyczy. Wszystko razem daje sporo przyjemności, przynajmniej pierwszego dnia. Drugiego zaczyna rozłazić się na boki, spłaszczać i tracić cały czar.
Drugą kupioną butelką był Wittmann Riesling Vom Kalkstein 2014. To oczywiście inna kategoria, ale od razu czuć, że przeskakujemy do innej galaktyki (choć tak naprawdę przenosimy się raptem 40 km na północ, znów do Hesji Nadreńskiej). Dostajemy tu znaki rozpoznawcze Wittmanna – wytrawność, kruchość, mineralność i czystość, a do tego nuty moreli i kwiatów oraz słone, bardzo słone usta. To tak na początek. Po paru godzinach wino jeszcze się rozkręca, pojawia się mocny, miodowy akcent, a w ustach – głębia owocu, a nawet muśnięcie słodyczy, które w niczym nie pomniejsza słonej otchłani. Na drugi, a nawet trzeci dzień pozostaje w dobrej formie i ogólnie jest winem znacznie ciekawszym, choć kosztującym niewiele więcej (cena to około 15 euro).
Co ciekawe, u Philipp Wittmanna uczył się Stefan Winter (ten od sushi). Uczepiła się mnie dobra Hesja Nadreńska (dodam jeszcze choćby Gunderlocha i Dreissigackera) i nie chce puścić. A Palatynat… cóż, ten feinherb to oczywiście solidne wino… Ale może, gdybym dał namówić się tamtemu sommelierowi, trafiłbym w końcu na palatynacką petardę.