Wino marzeń: Vosne-Romanée
19/05/2015
Dziś blogerzy piszą o winach marzeń. Trudny temat – marzenia mają to do siebie, że raz spełnione, przestają być sobą. Po nich pojawiają się kolejne, które szybują na wyższy pułap. Kupiwszy wymarzoną skodę, marzysz o mercedesie. Kupiwszy wymarzonego mercedesa… i tak dalej. Problem z winami jest taki, że wprawiwszy ten mechanizm w ruch, możesz doprowadzić do tego, że nie będzie cię stać nawet na skodę…
Wina, o których zwykło się marzyć, przyrównuje się czasem do dzieł sztuki. Ale przecież, żeby zobaczyć na własne oczy obrazy Giotta, czy wysłuchać na żywo Filharmoników Berlińskich, musisz zapłacić wielokrotnie mniej niż za wino z pierwszej setki najdroższych etykiet świata. Z jakiegoś powodu nie ma jeszcze dotowanych przez państwo muzeów wina, gdzie można by choćby powąchać najsłynniejsze burgundy.
Ktoś powie, że obsesję posiadania drogiego wina można by w takim razie przyrównać do kolekcjonowania sztuki albo antyków. Ale który kolekcjoner wysupłałby parę tysięcy za rękopis napisany atramentem sympatycznym, który można zobaczyć tylko chwilę, po czym znika na zawsze? A tak jest przecież z winem.
Wino należy zatem do osobnej kategorii. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że wielbiciel drogich win może uchodzić w oczach twardo stąpającego po ziemi człowieka za największego szaleńca spośród – za przeproszeniem – “hobbystów”. Pół biedy, jeśli obraca nimi w celach zarobkowych. Ale wydawanie pół pensji na Clos de Tart w celach czystko konsumpcyjnych musi uchodzić za objaw znacznie większego szaleństwa niż kupienie za podobną kwotę starej akwareli. Sprawę komplikuje nieco fakt, że wiele spośród tych, którzy takiego zakupu dokonali, potrafią w innych kwestiach wykazać się najzupełniej zdrowym rozsądkiem.
Wyobrażam sobie, że są tacy którzy prowadzą zupełnie normalne, mieszczańskie życie, ale od czasu do czasu, w tajemnicy przed żoną (lub mężem) i całym światem kupują butelkę marzeń o wartości nowej pralki. Później długo czekają, by w końcu niepostrzeżenie przelać ją do karafki. Taka sytuacja może oczywiście nieco wykoślawić percepcję, bo jak tu nie zachwycić się winem, którego wartość niektórzy (ignoranci!) przyrównaliby do ceny pralki?
Ja rozpocząłem ten potajemny proceder od znacznie skromniejszego pułapu. Sięgnąłem po Albert Bichot Vosne-Romanée 2011. Nie jest to żadne La Tâche ani nawet nawet Aux Reignots, ale jednak jest to Vosne, ten mały skrawek ziemi, który od wieków przyciąga myśli winnych marzycieli, a od jakiegoś czasu także spekulantów.
Z początku aromat tego wina okazał się przytłoczony toną ziemi, ale z czasem wyewoluował w stronę ściółki leśnej i truskawek, a następnie grzybów i wiśni, by wreszcie przesunąć się w stronę czerwonej pomarańczy. Mocna struktura tego wina, kamienna wytrawność i zniuansowanie dosłownie zagnieżdżają się w głowie jak fragment jakiegoś cytatu, którego całości nie jesteś sobie w stanie przypomnieć. Najciekawsza jest jednak ascetyczna i władcza mineralność, która dominuje w finiszu.
Za cenę dziesięciu biletów do kina warto zafundować sobie czasem taki seans. Po nim przyjdzie pewnie ochota na taki za cenę 50 biletów. Ale jak się policzy te wszystkie tygodnie, kiedy w kinach nie puszczają nic ciekawego…
****
Miłym pretekstem do wypicia tego wina była setna edycja Winnych Wtorków. Gratulacje dla Kuby Jurkiewicza za dociągnięcie tego projektu w dobrym stanie do okrągłego jubileuszu.
O winach marzeń piszą także Zdegustowany, Nasz Świat Win, Czerwone czy Białe, Italianizzato, Dolina Mozeli, Blurppp, Winniczek, Winiacz i DoTrzechDych.